Rozdział 2 Spotkanie

         Świadomość powoli wracała do Rose. Nie bardzo pamiętała co się stało. Nie czuła jeszcze nic. Pierwszy ze zmysłów wrócił dotyk. Ktoś szturchał ją w ramię. Głowa bolała niemiłosiernie. Dziewczyna nie miała siły się ruszyć.
         „Spokojnie, powoli.” Myślała. „Zacznijmy od najprostszych rzeczy. Mam na imię Rose. Nazwisko Powers. Mieszkam z Mistrzem. Jak on się nazywa? Nie pamiętam… Spokojnie, coś prostszego. Mam 16 lat. Moja matka miała na imię Katherine, a ojciec George. Zabici przez demona gdy miałam 2 lata. Od tego czasu mieszkam z Arthurem, moim Mistrzem…”
         -Rose!- ktoś krzyczał jej prosto do ucha. Najwyraźniej wrócił jej słuch- Wstawaj! Obudź się!
         „Już pamiętam! Ale jakim cudem słyszę? I kto wrzeszczy?”
         -Otwórz oczy, Rose!- znowu krzyki- Wiem, że żyjesz, więc otwórz oczy.
         Głos brzmiał dziwnie znajomo, ale to nie był Mistrz. W tym dźwięku słyszała szept przeszłości. Szept dzieciństwa. Ojciec?
         Czarodziejce wróciło powonienie. Dopiero teraz poczuła smród spalonej sierści. Był nie do wytrzymania. Łowczyni znalazła wreszcie siły, żeby otworzyć oczy.
         -Rose! Nareszcie! Dobrze się czujesz?- Dziewczyna ledwo widziała, ale była pewna, że to nie tata.
         -K.. y… esś?- zachrypiała.
         „Ile musiałam tu leżeć, że tak rzężę?”
         Możesz powtórzyć? Przykro mi, nic nie zrozumiałem. –powiedział uśmiechnięty chłopak.
         Rose zaczynała widzieć już lepiej. Chłopak pochylał się nad nią. Był mniej więcej w jej wieku i zadziwiająco do dziewczyny podobny. Takie same oczy. Błękit nieba. Kształt twarzy też był podobny. Chłopak miał tylko mocniejszą szczękę i większy nos. Najbardziej różniły się ich włosy. Dziewczyna była blondynką, a chłopak brunetem. Jednak ktoś patrzący z boku mógłby pomyśleć, że są rodzeństwem.
         Czarodziejka chrząknęła.
         -Kim ty jesteś?
         -Teraz rozumiem-zaśmiał się delikatnie- Naprawdę mnie nie znasz?
         -Gdybym cię znała, to chyba nie pytałabym, czyż nie? Gadaj!- warknęła.
         -Jestem Bradley. Przyjaciele mówią mi Brad. Twój starszy braciszek. Pamiętasz?
         Rose nie wiedziała co powinna na to odpowiedzieć.
         -Arthur ci nie powiedział?
         Czarodziejce momentalnie wróciły wszystkie siły. W ułamku sekundy Bradley leżał przygwożdżony do ziemi.
         -Skąd znasz prawdziwe imię Mistrza?- syknęła.
         -Co ty robisz Rose? Naprawdę mnie nie znasz?
         -A według ciebie wyglądam jakbym cię znała?- posłała mu najbardziej mordercze ze spojrzeń jakie miała.
         Chłopak był bardzo spięty.
         -Rose powiem ci wszystko. Tylko zejdź ze mnie, proszę, bo miażdżysz mi żebra.
         Łowczyni patrzyła uważnie na chłopaka. Zastanawiała się, czy może mu zaufać.
-Masz broń?- zapytała.
-W prawym bucie mam…- nie zdążył dokończyć zdania, ponieważ jego własny sztylet został mu przyciśnięty gardła. Broń była piękna. Biały metal wyglądał jakby wirowały w nim szare chmury. Złota rączka była ozdobna. Wieńczył ją kamień w kolorze oczu. Wydawało się, że poruszały się w nim ciemniejsze paski. Łowczyni pomyślała, że był stworzony z tego samego materiału co ostrze, jednak światło mocniej się w nim odbijało. Rose nigdy nie widziała tak pięknego sztyletu. Zachowała kamienną twarz.
-Coś jeszcze?
-Nic, przysięgam. Mogę teraz wstać?
-Dobra.
Czarodziejka podniosła się na nogi. Ugięła lekko kolana, w każdej chwili gotowa walczyć lub uciekać. Brad spojrzał na nią w nadziei na wyciągnięcie ręki. Rose zignorowała to. Nie spuszczała chłopaka z oczu, więc nie zauważyła leżącego nieopodal truchła wyjca przebitego strzałą, swojego łuku i plecaka, które stały pod ścianą wysokiego budynku.
Przez myśli dziewczyn przewinęło się pytanie o godzinę. Uznała, że skoro lampy zgasły musi być po północy. Była zła na siebie. Mistrz ukarze ją na pewno. Nie tym się jednak martwiła. Męczyło ją to, że nie powinna słyszeć, a jednak.
Bradley podniósł się, otrzepał z kurzu i pomacał żebra. Był dobrze zbudowany. Mięśnie wyraźnie rysowały się pod czarnym T-shirtem. Zdołaj jednak utrzymać swoją smukłą sylwetkę.
-Chyba jestem cały. –rzucił żartobliwie- To…
-Czego tu szukasz?- przerwała mu dziewczyna
-Ciebie.
-Czego chcesz?
-Mieć znowu siostrę.
-Jestem jedynaczką, sierotą. Nie mam rodzeństwa. Wiedziałbym o tym. Wyjec zawył metr ode mnie. Jakim cudem słyszę?
-Ty władasz ogniem i masz Moc przemiany. Ja leczę.
Po tych słowach dziewczyna w ogóle nie ufała chłopakowi.
-To niemożliwe. Z Łowców tylko moja rodzina posiada Moc, a ty nie wyglądasz na czarodzieja .
Każda osoba z Mocą miała kolorowe oczy. Jedno czerwone, drugie fioletowe, złoto-srebrne albo jakakolwiek inna kombinacja. Wielu czarodziejów miało też ogon, albo odstające uszy. Słowem coś, co odróżniało ich od zwykłych nadnaturalnych. Większość nie mogła też być Łowcami ze względu na słabe ciało. Tylko ród Powers miał obydwie tęczówki takiego samego koloru i był wystarczająco silny, aby dołączyć do Polowania.
-Jesteśmy rodziną, Rose.
-Nie mam rodziny. Moich rodziców zabił demon, a rodzeństwa nigdy nie miałam.- powiedziała dobitnie.
-Owszem, masz.
-Nie wierzę ci.
Bradley westchnął.
-Znajdę dowód, skoro nie wierzysz mi na słowo, ale…
-Skąd znasz Mistrza?- nie pozwoliła mu skończyć, czarodziejka.
-Każdy łowca go zna. Moi opiekunowie są jego zaufanymi przyjaciółmi.
-Opiekunowie? Nie rodzice?
-Nasi rodzice nie żyją. Sama to powiedziałaś.
-Skąd niby pomysł, że jesteśmy rodzeństwem!? I czego ty tak naprawdę chcesz!?- fuknęła i pchnęła brata na ścianę i przyłożyła mu sztylet do rany na szyi, z której ledwo przestała lecieć krew.
Bradley zachowywał się spokojnie, choć nie dało się nie zauważyć, że spiął się.
-Ile miałaś lat, kiedy zginęli nasi rodzice?
-Co cię to obchodzi!- ryknęła.
-Miałaś 2 lata, a ja 3.
-Skąd to wiesz?- syknęła.
-Dlaczego nie możesz uwierzyć, że to prawda?
-Skoro znasz Mistrza, to pewnie wiesz, że nie wolno ufać nikomu!- krzyczała.
-Pokaże ci coś, jeśli się uspokoisz i pozwolisz mi podejść do samochodu.
-Nie w tym życiu- prychnęła- Prędzej poderżnę ci gardło.
-Nie musisz nic robić, ani ty pardzie wsiadać. Tylko patrzeć.
Rose patrzyła mu głęboko  w oczy. Nie wiedziała, czy mówi prawdę, ale spojrzenie miał szczere. Miała nad nim przewagę. Mogła go zabić i zostawić w tej śmierdzącej uliczce, ale nigdy nie dowiedziała się, czy mówi prawdę. Wewnętrznie bardzo chciała mieć kogoś na świecie. Mistrz zajął się nią po śmierci rodziców, ale nigdy nie traktował jej ciepło. Była dla niego głupim dzieciakiem, którym musiał się opiekować. Ciekawość zwyciężyła. Kiwnęła głową i odsunęła się od Brada. 
Hello!
Rodzinnie się porobiło. Spodziewałeś się, że Rose spotka swojego brata?
I to w takich okolicznościach? Osobiście ten rozdział średnio mi się podoba.
ale jest ważny dla fabuły, bo kiedyś musiało być pierwsze spotkanie.
Jak myślisz, Bradley na prawdę okaże się bratem Rose?
A może jednak w aucie ma schowaną broń i będzie próbował ją skrzywdzić?
Sztylet na obrazku, to właśnie broń Bradley'a, trochę bardziej rysunkowo,
ale to jest ten sztylet :D
Czekam na komentarze, których jest na radzie niewiele :/
Trzymajcie się do kolejnego posta

Komentarze

  1. Nie spodziewałam się, że po takiej grubej akcji z demonem, Rose pozna swojego brata, o którego istnieniu nie wiedziała. To podejrzane, że nikt jej nie uświadomił, że istnieje ktoś taki. Ja bym mu nie wierzyła tak do końca i byłabym czujna miejscu dziewczyny.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe
      Jestem dumna z tego pomysłu i twojego zaskoczenia. Nic nie podpowiadam i dziękuję za komentarz :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za wszystkie komentarze!
Każda, choćby najkrótsza, wiadomość daje ogromną motywację do pisania :)