Rozdział 5 Dowód
Budzik zaczął brzęczeć. Była godzina 7.
Rose zazwyczaj wstawała o tej porze, ale skoro Mistrza nie było mogła sobie
pozwolić na dzień wolny.
Wyłączyła
alarm, ale jak na złość domofon zadzwonił.
Wyburczała
przekleństwo w poduszkę i wygramoliła się z łóżka. Poczłapała do drzwi. W
połowie drogi dzwonek zabrzmiał jeszcze raz.
Kiedy
Rose wreszcie dowlekła się do drzwi, wcisnęła przycisk i warknęła do mikrofonu:
-Kogo
niesie!?
-Idziesz
do szkoły, Rose?- spytał znajomy głos.
-Kto
pyta?
-Bradley.
-Znowu
ty… Czego chcesz!?
-Chodzę
z tobą do szkoły i…
-Wczoraj
mówiłeś co innego- dziewczyna zaczęła zastanawiać się, dlaczego jeszcze z nim
rozmawia.
-Wiem.
Zmieniłem szkołę. Po wczorajszej sytuacji z wyjcem mam wrażenie, że
potrzebujesz ochrony- rzucił pół żartem, pół serio.
-Teraz
będziesz zgrywał opiekuńczego, starszego braciszka? Spadaj- zdjęła palec z
przycisku i wróciła do pokoju. Nie zamierzała iść do szkoły już wcześniej, a
jeśli ten natręt miał tam być, ty wyspanie się jest najlepszą opcją.
Ledwo
zdążyła się położyć, a już usłyszała dzwonek do drzwi.
-A
wypchaj się- szepnęła w przestrzeń i zakryła głowę kołdrą. Była tak zmęczona,
że sen przyszedł od razu.
⇹⇹⇹
Łowczyni
zerwała się na nogi. Ktoś oblał ją wodą. W jej dłoni pojawił się sztylet, który
zawsze trzymała pod poduszą. W amoku dostrzegła postać. Stała ze szklanką w
ręce. Rzuciła się na nią, przyszpiliła do ściany i przyłożyła broń do gardła.
Ostrze było bardzo blisko tętnicy. Z małego przecięcie wypłynęła strużka krwi.
Po
chwili wzrok jej się wyostrzył. Poznała Bradleya.
-Powiedziałam,
żebyś spadał- wycedziła przez zaciśnięte zęby. Jej wzrok powaliłby samego
diabła, a chłopak stał niewzruszony.
-Musisz
chodzić do szkoły. Gdzie jest Arthur?
-Nic
nie muszę. Jestem Łowcą, a ty włamałeś się do mojego domu. Masz dziesięć sekund
na dobre wytłumaczenie, a potem cię zabiję.
-Mam
dowód- szepnął wciskając się w ścianę.
-Na
co?
-Jesteśmy
rodzeństwem.
-Zostało
ci pięć sekund.
-Jestem
twoją rodziną, twoim bratem i dzisiaj mam na to dowód. Proszę, poz…
-Koniec
czasu- fuknęła.
Brad
zamknął oczy, ale śmierć nie nadeszła. Po chwili otworzył jedno. Rose nadal
zabijała go wzrokiem. Walczyła sama ze sobą. Po chwili, która trwała w
nieskończoność, ciekawość wygrała.
-
Jeśli uznam, że dowód mi nie wystarcza, zabiję cię. Jeśli zrobisz jakiś
gwałtowny ruch, zabiję cię. Jeśli spróbujesz ze mną walczyć, zabiję cię. Jeśli chodźmy
drgniesz…
-Zabijesz
mnie- głos mu drżał.
-Nie
przerywaj, jak do ciebie mówię!
Chłopak
przełkną ślinę.
-Gdzie
ten dowód?- spytała.
-W
moim plecaku.
-Więc
rusz się po niego.
-Sztylet-
zabłagał Łowca.
W
jednej chwili pchnęła czarodzieja na środek pokoju i odsunęła sztylet od
gardła. Dźgnęła chłopaka w plecy, aby nie zapomniał kto tu rządzi.
-Gdzie
ten plecak?- warknęła.
-Na
parterze.
-Idź!
Zaczął
iść powoli w stronę schodów. Drzwi były otwarte, a korytarz pusty. Zeszli powoli.
Broń przyłożona do pleców Brada, boleśnie nie dawała o sobie zapomnieć.
Przy
sofie leżał czarny plecak. Brad podszedł do niego, ale nie śmiał zrobić żadnego
innego ruchu.
-Wysyp
wszystko na podłogę.- rozkazała dziewczyna.
Łowca
wykonał polecenie. Z plecaka wypadło kolka podręczników, zeszytów i niebieska
teczka.
-Nasze
akt urodzenia są w teczce.
-No
to je wyciągnij- warknęła zniecierpliwiona Rose.
Brad
wyciągnął dwie biało-złote kartki. Na środku każdej z nich było zdjęcie. Na
jednym Rose, na drugim Brad. Oba aktualne. Dokumenty były zaczarowane. Portrety
nie poruszały się, ale każda zmiana w wyglądzie była na nich widoczna. W ten
sposób łatwo można sprawdzić, czy Łowca żyje, czy nie. Jeśli śmierć go dopadła,
złote litery czerniały, a oczy na zdjęciu były zamknięte. Czarodziejka przyjrzała
się im lepiej, kiedy Łowca przysunął je bliżej.
-Skąd
to masz?- fuknęła.
-Szpitale
udzielają takich informacji rodzinie.
Każdy
szpital posiadał swój własny oddział przeznaczony dla Łowców. Czasami leczono
ich tam z różnych chorób i ran, ale najczęściej była to po prostu porodówka.
Akt urodzenia każdego Łowcy można dostać od jakiegokolwiek pracownika pod warunkiem,
że jest się z nim spokrewniony lub w jakikolwiek sposób powiązany.
Bradley
Powers, Łowca z urodzenia. Czarodziej- medyk. Matka Katherine z domu
Blackberry. Ojciec George Powers- Łowca z mocą przemiany przedmiotów. Na kartce
Rose widniały te same informacje z wyjątkiem imienia, daty urodzin i zdjęcia.
Aktów nie dało się podrobić. Byli rodzeństwem. Nie dało się tego podważyć.
Rose
była zaskoczona, ale jej twarz pozostała kamienna.
-Rose?
-Czego?-
warknęła.
-Wierzysz
mi już?
-Tak,
ale to nie znaczy, że ci ufam. Możesz sobie być moim bratem, ale poznałam cię
wczoraj. Więzy krwi nie mają w takiej sytuacji znaczenia. Poza tym włamałeś mi
się do domu i oblałeś mnie wodą.
Chłopak
milczał.
-Nic
nie powiesz? Taki byłeś gadatliwy. –kpiła z niego.
-Przepraszam.
Nie powinienem był tego robić, ale zabiłem za ciebie wyjca i przywróciłem ci
słuch. Czy to się nie liczy?
-Nie
prosiłam cię oto. Zabieraj swoje rzeczy i wynoś się stąd. – Powiedziała tonem
nieznoszącym sprzeciwu.
Bradley
spojrzał na nią błagalnie, ale dziewczyna była nieugięta. Łowca szybko
pozbierał swoje rzeczy i wyszedł z mieszkania. Czarodziejka poszła za nim i
zabezpieczyła drzwi mocnym zaklęciem.
Potem
wściekła wróciła do pokoju i chciała w końcu odespać ostatnie dwa dni, ale
łóżko było całe mokre. Wzięła zapasową pościel i poszła do salonu. Położyła się
na kanapie, a po jakimś czasie, kiedy emocje opadły, zasnęła.
Hello!
Jak tam po kolejnym rozdziale? Myślę, że większość uważała,
że Bradley nie jest bratem Rose i coś kombinuje, a tu kicha.
Są rodzeństwem... A może jednak sfałszował te dokumenty?
Czekam na komentarze :)
No i nadal nie wiem, czy wrzucać częściej rozdziały...
Do przeczytania
Z tego rozdziału wynika, że nie da się podrobić takiego aktu urodzenia Łowcy. Więc Bradley jest bratem Rose. W takim razie dlaczego Mistrz nie opowiedział jej o tym, że posiada brata. Dlaczego utajnił tak ważny szczegół z życia dziewczyny?
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam.
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam :)
Usuń